DLA UZALEŻNIONYCH OD MOTORYZACJI

Operacja „chrupek” – czyli jak kupić auto w cenie roweru

volkswagen bora
volskwagen bora

Wiecie, jak to jest — człowiek przegląda ogłoszenia, niby z ciekawości, a potem nagle stoi na parkingu trzymając w jednym ręku jakieś obce kluczyki, a w drugim umowę kupna sprzedaży ze swoim jeszcze schnącym podpisem. I już wie, że znowu to zrobił.

W życiu każdego posiadacza dowolnego pojazdu najprzyjemniejsze są dwa momenty: kiedy go kupuje i kiedy go sprzedaje. Wszystko pomiędzy jest jedynie czekaniem z elementami wyzwań, przygód i gromadzeniem, oby tych głównie pozytywnych, wspomnień.

Jak przystało na rasowego motoholika, który od dawna niczego nie kupował ani nie sprzedawał, od dłuższego czasu czułem rosnący głód opisanych wyżej wrażeń. Moje codzienne auto, z oczywistych powodów, lekko mi się już znudziło, a motocykl i kabriolet trzeba było już ułożyć do zimowego snu. Nadchodząca jesień, wizja długich wieczorów, szybkich zachodów słońca i wiecznie ponurego nieba nie nastrajała pozytywnie. Z nudów, albo co bardziej bliższe prawdzie, z chęci oderwania się od nudnych codziennych zadań, przeglądałem ogłoszenia, nie mogąc nadziwić się jak, do niedawna wymarzone auta z końcówki lat 90-tych, staniały do poziomu najtańszych nowych rowerów. Aż któregoś dnia, po nakarmieniu hektolitrami oleju napędowego mojej bawarskiej X5-tki, która kolejny raz zrobiła mi przeciąg w portfelu, spojrzałem na pylon z cenami paliw i odnajdując na samym dole cenę gazu, przypomniałem sobie, że właściwie od zawsze było mi po drodze z ideologią LPG. Może już czas na zmianę drużyny?

Volkswagen Bora - Motoholizm - Operacja chrupek

No i ziarno zostało zasiane. Leniwe scrollowanie ogłoszeń przeistoczyło się w konkretne zadanie – szukamy chrupka w gazie. Najwięcej miłych dla oka, przynajmniej cenowo, ofert przewijało się z okolic, o dziwo, Warszawy, a że i tak miałem tam sprawę do załatwienia, postanowiłem się nieco po stolicy rozejrzeć. Oczywiście wyprawa do metropolii centralnej wiąże się z wieloma zagrożeniami dla prowincjuszy z nie-nowymi samochodami. Skupiłem się głównie na tym, żeby przypadkiem nie przekroczyć granic obszaru dla uprzywilejowanych, zwanego Strefą Czystego Transportu, no i żeby nie rozjechać żadnego aktywiszcza z „Ostatniego przyklejenia”, co mogłoby mój pobyt w stolicy znacząco wydłużyć.

Odwiedziliśmy kilka komisów po obu stronach Wisły. Co ciekawe miały dwie wspólne cechy: beemki właścicieli/sprzedawców (?) zaparkowane pod kontenerami biurowymi, całkiem nie stare, czasem nieźle wypasione. A także obsługa mówiąca z silnym wschodnim akcentem. Zdaje się, że Ukraińcy stają się powoli polskimi Turkami, w każdym razie w dziedzinie auto handlu. No cóż – zmiany, zmiany, zmiany.

Volkswagen Bora - Motoholizm - Operacja chrupek

W przeciwieństwie do samochodów właścicieli komisów, te oferowane na sprzedaż przedstawiały szeroki wachlarz stanów zachowania – od złych, przez bardzo złe, do przypadków beznadziejnych. Żeby było jasne – nie mam pretensji. Widziały gały co w ogłoszeniu czytały. Zwłaszcza w kontekście cen. Jeśli szukasz wozu w cenie 3 krotności „800+” to wiedz, że jesteś na szlaku dla zawodowców i wkraczasz właśnie do strefy śmierci.

Po rzuceniu okiem, które widziało niejedno, na kilka samochodów, które widziały za dużo, nie byłem nawet zły, jedynie rozbawiony. Nigdy wcześniej nie widziałem, ani nie dotykałem progów, które wydawały się być zrobione z waty cukrowej. Nigdy nie widziałem tak rozbudowanej grzybni na tylnych fotelach, ani też nigdy nie widziałem tak wielu aut ogołoconych od środka z wszelkich tapicerek. Prawdopodobnie jakieś problemy z zamkami albo szybami powodowały, że właściciele rezygnowali zupełnie z utrudniająch dostęp do mechanizów, niepotrzebych ozdobników.

W każdym razie niczego nie udało się tam kupić. Przynajmniej jeśli chodzi o samochód, bo z zakupu roweru, który pojechaliśmy obejrzeć przy okazji, byliśmy bardzo zadowoleni.

Volkswagen Bora - Motoholizm - Operacja chrupek

Po powrocie do domu rzuciłem jeszcze od niechcenia wzrokiem na telefon, który otrzymawszy ode mnie wyraźne polecenia co do kryteriów wyszukiwania, wypluwał coraz to nowe i coraz bardziej beznadziejne oferty sprzedaży. I nagle, pomiędzy zgniłym Passatem B5, a wyjątkowo łaciatym Seatem Toledo pojawiła się ona: Bora. Samochód, który zanim pojawiła się, trochę wymuszona importem z zachodu, moda na auta typu kombi, a potem kolejna na suvy i crossovery, spełniał marzenia Polaków o posiadaniu„eleganckiego” sedana. Trochę wyżej w hierarchii niż miejski Golf i trochę łagodniejsza dla kieszeni niż kultowy Passat, Bora wypełniała całkiem sporą lukę w potrzebach naszego bogacącego się społeczeństwa. Muszę przyznać, że jako nowy wóz robiła na mnie wrażenie raczej żadne, ale już jako wybitnie tani chrupek pędzony do przodu gazowym paliwem, nagle stała się niemal atrakcyjna. A żeby było jeszcze śmieszniej, była gotowa do zaprezentowania swoich walorów ledwie 15 minut jazdy od miejsca, w którym mieszkam. Jak mogłem się oprzeć?

Volkswagen Bora - Motoholizm - Operacja chrupek

Ponieważ był już późny wieczór, a ja mimo wszystko potrafię powściągnąć swoje motoryzacyjne żądze i nie przeszkadzać ludziom w odpoczynku, zaczekałem do następnego dnia. Starając się ukryć przed samym sobą stres spowodowany lękiem o to, że ktoś mi zgarnie sprzed nosa „taaaką” okazję, wykonałem telefon do właściciela nazajutrz w godzinach przedpołudniowych i umówiłem się na oględziny. Z powodów podobnych do tych które powstrzymały mnie przed wieczornym telefonowaniem nie chciałem również naruszać prywatności sprzedającego nagrywaniem filmu, zwłaszcza, że byłem pewien czy coś z tego wyjdzie.

Volkswagen Bora - Motoholizm - Operacja chrupek

Samochód mi się spodobał. Począwszy od postaw typu: czy jeździ, skręca, hamuje, otrzymywałem może nie najlepsze, ale przynajmniej jak się okazało wiarygodne odpowiedzi. Jeździł nieźle, chociaż sprzęgło pracowało lekko jak w przestrzeni kosmicznej i brało tak wysoko, że przy pierwszej jeździe, nadzieja na ruszenie zaczynała się ulatniać. Skręcał dobrze i lekko, chociaż dziwnie twarde i jeszcze bardziej dziwnie niskie przednie zawieszenie wymaga z pewnością zainteresowania. Dość powiedzieć, że wjeżdżając już po zakupie do mechanika, wyrwałem mu z podjazdu solidny kawał trawy z ziemią i przywlokłem pod sam garaż. Czuję, że tu będzie wesoło. Co do hamulców, o ich przemijaniu dowiedziałem się chyba jeszcze przez telefon, a jeśli nie, to na pewno na miejscu, przed jazdą, więc się nie czepiam, ale potencjalnie awaryjnych sytuacji w późniejszej drodze do warsztatu wypatrywałem z daleka, żeby nie doprowadzić do konieczności byt gwatownego skorzystania ze środkowego pedału.

Volkswagen Bora - Motoholizm - Operacja chrupek

Blacharsko jest różnie, różniście. Najbardziej można się przyczepić do przodu tego auta, tak jak to zrobił kiedyś jeden dzik, a potem zdaje się poprawił jakiś zając. Brak lakieru bezbarwnego na masce, szpary między poszczególnymi elementami wystarczające do schowania w nie dłoni i polepiony dosyć tragicznie przedni zderzak sugerują, że tu się działo. Progi i podłoga, chociaż ich stan też odbiega od idealnego, przynajmniej występują, a konieczne do przeprowadzenia drobne naprawy blacharskie są do wybaczenia w tym, że tak się górnolotnie wyrażę, segmencie. Najlpiej samochód prezentuje się z tyłu, gdzie czas prawie nie zadziałał, ani na linie nadwozia, które nadal pozostają fabrycznie proste, ani nawet na jakość lakieru, która na tyle lat prezentuje się nad wyraz przyzwoicie.

Volkswagen Bora - Motoholizm - Operacja chrupek

Koniec końców stałem się właścicielem tego problemu / samochodu (niepotrzebne skreślić), który mam nadzieję przyniesie mi sporo frajdy z doprowadzania go do stanu pełnej używalności i późniejszego przerabiania, bo taki jest plan. Sam jeszcze do końca nie wiem czym się to skończy, ale powinno być ciekawie.

Bądźcie na bieżąco. A tymczasem zapraszam do obejrzenia materiału z zakupu Bory na YouTube.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *